WELL TALK: Bartosz Huzarski – kolarz szosowy: Wagi nie pilnuję, robi to za mnie moja garderoba

Latem wsiądź na rower i kręć kilometry z Well.pl! Gościem naszego ‘’WELL TALK’’ jest Bartosz Huzarski – niegdyś czołowy polski kolarz, rywalizujący m.in. w ‘’Wielkiej Pętli’’.
Bartosz Huzarski przyszedł na świat w Świdnicy 27 października 1980 roku. Jest jednym z najbardziej znanych polskich kolarzy szosowych. Brał udział we wszystkich trzech najważniejszych wyścigach – Tour de France, Giro’d Italia oraz Vuelta Espana. Nasz rozmówca wygrał m.in. klasyfikację górską Tour de Pologne i etap prestiżowych zawodów w Lombardii. ‘’Huzar’’ w rozmowie z Well.pl opowiada m.in. o swoim życiu po zakończeniu kariery. Z tej rozmowy dowiesz się, że kolarstwo jest spoko!
ANKIETA - PYTANIA NA ROZGRZEWKĘ
Pierogi czy naleśniki? Naleśniki, bo są z dżemem, a w dżemie siła drzemie (śmiech).
Lody truskawkowe czy lody pistacjowe? Truskawkowe.
Wiśnie czy maliny? Maliny.
Królik czy świnka morska? Ani jedno ani drugie.
Żurek czy barszcz? Barszcz.
Giro’d Italia czy Tour de France? Giro.
Rower MTB czy rower gravelowy? Do zabawy MTB, a do spokojnych wycieczek gravel.
Klasyfikacja górska Tour de Pologne czy wygrany etap Settimana Ciclistica Lombarda? Etap Lombardii.
Primoż Roglić czy Remco Evenepoel? (kogo bardziej pan ceni) Remco oczywiście.
Włochy czy Hiszpania? (gdzie wolałby pan mieszkać) Hiszpania.

Maciej Mikołajczyk – dziennikarz sportowy i redaktor Well.pl: Uczestniczył pan we wszystkich World Tourach – Giro, Tour de France oraz hiszpańskiej Vuelcie. Który z tych trzech wyścigów ma największą magię? W którym z nich uciekinierzy mają najwięcej szans na etapowy sukces?
Bartosz Huzarski: Największą magię bez wątpienia ma Tour de France. Jego wyjątkowość chyba nakręca się sama, nakręcają ją kibice, media i sami zawodnicy. Kolarze są świetnie przygotowani, poziom sportowy jest kosmicznie wysoki, wręcz niewyobrażalny.
Każda drużyna jest przygotowana z każdej strony w stu procentach, bez cienia oszczędności – wszystko co najlepsze idzie na Tour de France. Najwięcej szans na etapowy sukces z ucieczki jest z kolei na Vuelcie. Ogólnie to bardzo fajny wyścig, najmniej stresujący, etapy nie są przesadnie długie albo przesadnie ciężkie. No i można dłużej spać, bo starty są nieco później.
Relacjonował pan dla telewizji m.in. Tour de Pologne. Jak różni się oglądanie wyścigu z tej perspektywy? Czy komentując zawody, chce się panu znowu ścigać? Wspomnienia wracają?
Wracać do zawodowego peletonu nie mam zamiaru, a wspomnienia powracają, gdy mam na końcu języka słowa krytyki wobec sportowej postawy któregoś zawodnika i tu pamiętam, że i ja miewałem gorsze dni.
Na pewno oglądanie relacji pod komentarz, czyli bardzo dokładnie od początku do końca pozwala zauważyć dużo więcej, niż jadąc w peletonie. Szczególnie teraz, kiedy kamery są praktycznie wszędzie i widzą znacznie więcej, niż kiedyś.
Niedługo minie 9 lat od pana decyzji o zakończeniu kariery. Jak wygląda pana życie na emeryturze? Czy nadal lubi pan poniedziałek? (śmiech)
Tak - poniedziałki nadal lubię z tego samego powodu – bo to dzień wolny od wyścigów. Kiedyś cieszyłem się z tego jako zawodnik, teraz cieszę się jako człowiek, którzy zarządza trzema kolarskimi projektami: - grupą dla najmłodszych – Pho3nix HBA Academy - grupą od żaka do juniora młodszego – Deichmann MAT SKSM Sobótka - grupą juniorów VeloTalent Cycling Team.
Tak więc na emeryturze pozostaję w dalszym ciągu bardzo aktywny w kolarstwie, ale już z drugiej strony. Jeżdżę na wyścigi praktycznie przez cały rok - zimą są to przełaje, a w sezonie szosa i MTB. Prowadzę treningi najmłodszej grupy, wyszukując potencjalne talenty do projektów dla starszych zawodników.
Zakończył pan karierę w wieku 36 lat. To był dobry moment?
Miałem nadzieję, że będę ścigał się jeszcze rok dłużej. Ten mój ostatni sezon, sportowo był bardzo dobry, na pewno nie jakiś, po którym chciałbym zakończyć karierę. Niestety moje losy potoczyły się inaczej. Umowy słowne okazały się kruche, a kraksa i złamanie obojczyka oraz łopatki na hiszpańskiej Vuelcie trochę mnie dobiły.
Myślę, że gdybym chciał, mógłbym się jeszcze z 2-3 lata ścigać w Polsce, ale po Vuelcie podjąłem decyzję, że nie będę niczego robił na siłę. Uwielbiałem zagraniczne starty i chciałem tak zapamiętać moje kolarstwo. Moim ostatnim wyścigiem była jedna z moich ulubionych imprez, czyli Vuelta, więc to w sumie fajne zakończenie.

Przechodząc do zagranicznych ekip, musiał pan szybko przyswoić sobie języki obce. Jak to się panu udało?
Angielskiego nauczyłem się częściowo w szkole, praktycznie jednak właśnie na wyścigach. Nikt wtedy nie miał zajęć z native speakerem, a wiadomo, że językiem obcym trzeba się posługiwać, żeby dobrze się w nim czuć. Włoskiego musiałem się nauczyć, bo inaczej nie pojechałbym w Giro.
Nikt z obsługi we włoskiej ekipie ISD Neri nie mówił po angielsku, nikt poza oczywiście rzecznikiem prasowym. Nauka szła szybko, kupiłem rozmówki i tłukłem godzinami słówka i zdania. Włoski jest dość prosty, bardzo intuicyjny.
W 2014 roku został pan odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi. Czuje się pan docenionym sportowcem w Polsce?
Myślę, że tak. I choć nigdy nie wygrałem nic naprawdę dużego, zyskałem swego czasu zaufanie i sympatię dużej grupy kibiców. Szczególnie, kiedy opisywałem dzień po dniu moje odczucia i wrażenia z Grand Tourów. Wiem, że wielu fanów kolarstwa czekało wtedy na te „wieczorne pacierze”.
Ile kalorii można spalić podczas trzytygodniowego touru?
To są tysiące kalorii dziennie. Ja wagi nie pilnuję, robi to za mnie moja garderoba. Dopiero w tym roku kupiłem garnitur o rozmiar większy, a to znaczy, że przytyłem. Na wagę nie staję, ale nie mam też tendencji do tycia. Gdy robi się źle, przypilnuję diety przez 2-3 tygodnie i waga wraca do normy. W szczycie kariery ważyłem 68-70 kg. Obecnie mam około 76 kg, więc jest w porządku.
Jak wygląda regeneracja kolarza np. po Tour de France? Jak odpoczywał Bartosz Huzarski pierwsze dni po trudnych wyścigach?
Jeden dzień na podróż do domu, może jeszcze jeden wolny od roweru, a później już aktywna regeneracja na rowerze. Wyjazd gdzieś, gdzie było chłodno i spokojnie – w takich momentach uwielbiałem Zieleniec. Regeneracja trwała około tygodnia, później stopniowo wracałem do coraz to mocniejszych treningów. Wiadomo, że po wielkim tourze przychodziła dobra forma i trzeba było jej tylko pomóc.
Adam Małysz jadł na śniadanie słynną bułkę z bananem. A co dodawało panu energii przed startem etapu?
Owsianka, jajka w każdej postaci, ryż i makaron. Oczywiście w zależności od dnia, czy to był wyścig, czy dni treningowe. Zazwyczaj był to posiłek mocno bogaty w węglowodany, białka i tłuszcze. No i kawa, dużo kawy.
Bartosz Huzarski o młodzieży i przyszłości kolarstwaW jednym z wywiadów mówił pan, że coraz mniej dzieci w Polsce garnie się do kolarstwa. Czy sukcesy Kasi Niewiadomej, Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majki są niezauważone?
Może nie są odpowiednio wypromowane, a tym powinien zajmować się Polski Związek Kolarski. Po wygranych przez Kwiatka Mistrzostwach Świata, dwóch wygranych etapach Rafała na TDF czy koszuli górala w tym samym wyścigu – nic się nie zmieniło.
Związek nie pozyskał żadnego strategicznego sponsora, pogrążając się coraz głębiej w długach i marazmie. Nie ruszył żaden program promujący kolarstwo. Wszystko, odkąd pamiętam, oparte jest na barkach lokalnych społeczników, którzy prowadzą kluby kolarskie.
Inaczej jest u pana. Jak pan przekonuje dzieci do treningów na rowerze?
U nas panuje genialna atmosfera. Treningi są w formie zabawy, a każdy trening jest inny od poprzedniego. Staramy się zaskakiwać dzieciaki coraz to nowymi ćwiczeniami, zadaniami i trasami. Czasem zrobimy ognisko integracyjne, czasem wyjedziemy na jakiś obóz.
Wszystko po to, by niosła się po okolicy wieść, że to kolarstwo jest spoko. No i uciekliśmy z szosy z najmłodszymi grupami. Jednak to jest zbyt niebezpieczne i budziło duży strach wśród rodziców. Tak więc nasze zaplecze ćwiczy tylko na rowerach MTB.
Szkolenie w waszym klubie kończy się na kategorii juniora?
Tak, od dwóch lat, dzięki współpracy z VeloBank udaje nam się utrzymać na rynku grupę juniorów VeloTalent Cycling Team. Ponieważ granica angażu zawodników do grup World Tour lub ich bezpośredniego zaplecza bardzo przesunęła się w dół, stworzenie takiej ekipy, która łączy starty krajowe z zagranicznymi, jest bardzo ważne.
VeloBank mocno promuje i wspiera zdrowy styl życia. Udało nam się przekonać zarząd VeloBanku do wsparcia młodych zawodników, co na pewno jest dla nich ogromnym wyróżnieniem. Również dla samej dyscypliny, wsparcie tak dużych firm jest szansą na to, że kolarstwo będzie miało coraz większe znaczenie na rynku marketingu czy reklamy sportowej.
Jak wspomina pan projekt ‘’Catching Breath’’? Co było w jeździe na Himalajach najtrudniejsze?
Ogólnie to świetna przygoda, chyba jedna z fajniejszych w moim życiu. W czasie kariery bardzo dużo czasu spędzałem na wysokości i zawsze dobrze się tam czułem. Oczywiście nigdy nie byłem tak wysoko jak wtedy, ale zniosłem to dobrze. Najgorsze jak zawsze były pierwsze 2-3 dni, kiedy trzeba było myśleć o każdym oddechu i być bardzo ostrożnym z aktywnością sportową.
Bicie rekordu polegało na wjechaniu rowerem jak najszybciej na szczyt Khardung La, czyli na wysokość 5359 m n.p.m. Finalnie ze strony sportowej pobicie poprzedniego rekordu nie było wielkim wyzwaniem, ale ponieważ chciałem to zrobić naprawdę szybko, to kosztowało mnie to dużo sił.
Bartosz Huzarski o polskiej kulturze rowerowejCzy w naszym kraju mamy tzw. kulturę rowerową?
Są miejsca, gdzie można fajnie pojeździć na szosie. Wspominałem okolice Zieleńca latem, podobnie mamy koło Sobótki, która jest w klinie dwóch dróg krajowych, więc te poboczne są mało obciążone. Możliwe, że u nas kierowcy wiedzą, że tutaj jeździ się na rowerach.
Ale nie wszędzie jest tak kolorowo. Czy da się przenieść do nas modę na kolarstwo z Holandii? Myślę, że nie. Tam na rowerach wszyscy jeżdżą wszędzie. Jest genialna infrastruktura, a kierowcy są oswojeni z rowerzystami, bo sami nimi bardzo często bywają.
Czy miał pan chwile, w których miał pan dość patrzenia na rower?
Miałem jak każdy, kto uprawia jeden z najcięższych fizycznie sportów świata. Treningi w zimnie, deszczu, śniegu czy skwarze to nic miłego. Po 5-6 godzin dziennie w siodle w okresie przygotowawczym czy ćwiczenia z maksymalnym wysiłkiem – to potrafi powalić na łopatki nawet najbardziej wytrwałe osoby.
Wtedy zawsze pomocna była rodzina, żona, rodzice czy rodzeństwo. Tato na rower wsadzał mnie z trzy razy, kiedy chciałem dać sobie spokój.
Wrzucił pan kiedyś po przejechaniu Tour de France do sieci zdjęcie swoich nóg, które odbiło się głośnym echem. Co zaskoczyło na nim kibiców?
Prawdziwych kibiców i fanów raczej to nie zaskoczyło, bo oni się interesują tym sportem i znają takie nogi z autopsji. Zdjęcie faktycznie stało się wiralem - spływały zaproszenia do programów „śniadaniowych” nawet z USA, ale nasze biuro prasowe wszystkie odrzucało. Sami wtedy nie wiedzieliśmy, czy taka reklama to dobrze, czy źle.

Faktycznie dla kogoś z zewnątrz mogło wydawać się to, co widzi, jakoś kosmicznie nienaturalne, ale taki widok odwodnionych, wysuszonych nóg w gorący dzień na wyścigu etapowym dla mnie osobiście był czymś zupełnie normlanym. Wtedy moja tkanka tłuszczowa oscylowała w granicy 5-6 procent.
well.pl